Co oznacza "blondynka odwrócona tyłem"? Kompleksowy przewodnik po seksualności, akceptacji ciała i pozycji seksualnych
- Szczegóły
Seks jest zdrowy i wskazany nie tylko dla przyjemności, więc dbajcie o zdrowie. Warto też pamiętać, że la donna mobile, więc nie przywiązujcie się zbyt mocno do tego zestawu. Przypominamy, że seks jest zdrowy i wskazany nie tylko dla przyjemności.
Pozycje seksualne sprzyjające kobiecej przyjemności
Każda kobieta ma swoje preferencje, ale istnieją pozycje seksualne, które szczególnie sprzyjają kobiecej przyjemności i zwiększają szanse na orgazm. Żadna pozycja nie pomoże, jeśli zabraknie czułości, namiętności lub po prostu "to" zbyt szybko się skończy. Jeśli ona stoi cały dzień przy garach i wyręcza we wszystkich domowników, to nic dziwnego, że potem figle udają się umiarkowanie. Rozumie to coraz więcej mężczyzn, zwłaszcza tych młodszych. Chętniej dzielą się obowiązkami, władzą i przyjemnością.
Klaudia Latosik - edukatorka seksualna opowiada o seksualności osób po 60. Kolejność pozycji jest przypadkowa, chociaż wszystkie dają kobiecie szansę na satysfakcjonujący orgazm.
- Kobieta kładzie się na plecach. Jedną nogę opiera na ramieniu klęczącego przed nią mężczyzny. W czasie zbliżenia mężczyzna przytrzymuje zarówno uniesioną nogę kochanki, jak i tę leżącą. To dość łatwa pozycja, w której jest sporo tarcia, gwarantującego zróżnicowane doznania seksualne. Możliwa jest właściwie dowolna głębokość penetracji przy intensywnej stymulacji łechtaczki.
- To jedna z pozycji w elementarzu seksuologicznym i podstawowym zestawie wielu par. Jeśli należy do nich twoja partnerka, warto się upewnić, że przeszkadza jej generalnie odwrócenie, a nie seks analny, bo być może kobieta obawia się, która dziurkę chcesz zaatakować. W pozycji łyżeczki kobieta leży na boku, a leżący za nią partner wprowadza członka do pochwy (możliwa też wersja analna). Łyżeczki pozwalają na szczególną bliskość. Dodatkową zaletą tej pozycji jest intensywna stymulacja punktu G, a właściwie przedniej ściany pochwy, na której ten się znajduje. Ta pozycja pozwala kochać się dłużej. Jest wygodna nawet dla par o sporej różnicy gabarytów: wagi i wzrostu. To generalnie pozycja spokojna, niemal leniwa, idealna po trudach pełnego zadań dnia.
- Pozycja nazywana jest też kowbojką i jest lubiana przez panie, które chcą w seksie dominować. Wielu panów marzy, by ona przejęła inicjatywę, ale powinni wiedzieć, że to właśnie w tej pozycji najczęściej dochodzi do bolesnych urazów, w tym złamania penisa. Kobieta "dosiada" mężczyznę w taki sposób, by wagina znalazła się na wysokości penisa. Kochanka decyduje o głębokości penetracji i tempie. Kochanek tylko pozornie leży nieruchomo. Ma wolne ręce, więc może pieścić łechtaczkę i piersi partnerki. Pozycja pozwala na patrzenie sobie w oczy, bliskość i wzajemne pieszczoty. W pozycji na jeźdźca to kobieta decyduje o intensywności doznań. Może zwalniać i przyspieszać tempo stosunku. Reguluje głębokość penetracji. Przyjmując odpowiedni kąt nachylenia może zapewniać sobie oczekiwane doznania.
- Tym razem to mężczyzna jest na dole: kładzie się na plecach, a kochanka w taki sposób, że dotykają się całe ciała. On wślizguje się w nią, potem kobieta opiera swoje dłonie o dłonie mężczyzny i przenosi na nie ciężar ciała. To daje możliwość odbicia. Ta pozycja seksualna odpowiada także kobietom, które zazwyczaj w seksie nie lubią dominować. Z jednej strony jest niemal tradycyjnie, a z drugiej realizuje się pragnienie przejęcia przez nią inicjatywy. Wyjątkowa przyjemność i bliskość.
- Na pierwszy rzut oka ta pozycja wygląda na seksualną gimnastykę, co nie podoba się wielu paniom. To tylko pozory. Nie jest skomplikowana. Wprawdzie całowanie jest utrudnione, ale dacie radę, jeśli kochanka pochyli się do przodu. To o co chodzi? On kładzie się na boku i unosi nogę. Ona klęka i wsuwa się między uda kochanka. Ośmiornica ma naprawdę sporo zalet i niejednokrotnie kończy się potężnym orgazmem obojga partnerów. Pozwala na bliskość. Partnerka może być dopieszczona, wpływa na głębokość i intensywność stosunku.
- Nie do końca te opisy są dla was czytelne? Nie macie pewności, co dalej? Wasze ciała wam podpowiedzą. To trochę wasza sprawa, czy noga pójdzie w dół, obejmie drugą osobę, gdzie ułożycie ręce. Ma być komfortowo, nie książkowo. Wiele kobiet przyznaje, że najbardziej lubi pozycję misjonarską. Słusznie, bo pozwala na satysfakcjonujący seks. Jest wiele modyfikacji pozycji misjonarskiej. Sami zresztą możecie być ich autorami. Wariant z uniesionymi nogami sprawdza się zwłaszcza wtedy, gdy to ona jest "większa". Obie nogi partnerki powinny trafić na ramię partnera (bez przenoszenia ciężaru, ale po uniesieniu pośladków). Poza tym jest jak zwykle w pozycji misjonarskiej, czyli twarzą w twarz, on na górze. Wrażania zmysłowe i seksualne obojga partnerów są zdecydowanie bardziej intensywne niż w klasycznej pozycji misjonarskiej. Mężczyzna może dłońmi pieścić ciało kobiety, ona dotykać swojej łechtaczki i ciała partnera.
Odwrócona kowbojka: definicja i opis
Odwrócona kowbojka, inaczej odwrócony jeździec, jest pozycją seksualną, w której to kobieta jest stroną dominującą. To ona decyduje o tempie i intensywności stymulacji.
Jak wygląda odwrócona kowbojka? Mężczyzna leży na plecach (dla wygody może położyć sobie pod głowę niewielką poduszkę), kobieta siedzi na nim okrakiem. Jest odwrócona plecami do jego twarzy. Kładzie dłonie na kolanach partnera lub na innej części jego ciała - jak jej wygodniej. Zaczyna się poruszać. Warto rozpocząć akt od delikatnego kołysania i stopniowo zwiększać siłę ruchów. Trzeba znaleźć swój rytm pamiętając, że seks to nie wyścigi. Odwrócony jeździec umożliwia głęboką penetrację, ma zapewniać intensywne doświadczenia obojgu partnerom. A jak jest naprawdę? Ta pozycja, jak każda inna, ma zarówno swój czas, jak i wady oraz zalety.
Przeczytaj także: Sterowniki i usterki ASUS K52J
Zalety pozycji na odwróconą kowbojkę:
- Pozycja na odwróconą kowbojkę jest idealna dla partnerek, które lubią przejmować inicjatywę i stery w sypialni. Dzięki niej mogą dostosować tempo oraz intensywność pchnięć do swoich potrzeb.
- Ponieważ mogą swobodnie się poruszać, same ustalają nie tylko optymalną głębokość penetracji, ale i jej kąt. Można go korygować poprzez odchylanie się do przodu bądź do tyłu.
- Odwrócona kowbojka daje wiele możliwości: partnerka nie musi poruszać się w górę i w dół, ale i wykonywać ruchy do przodu i do tyłu czy zataczać biodrami kółka, co znacząco podnosi jakość doznań związanych z penetracją. To znakomita pozycja do stymulacji punktu G.
- Pozycja ta umożliwia bardzo głęboką penetrację nawet wtedy, kiedy penis partnera nie ma imponujących rozmiarów. Jest odpowiednia również dla par, w których partnerzy bardzo różnią się wzrostem. Odwrócona kowbojka jest polecana kobietom, które nie mogą osiągnąć orgazmu w innych pozycjach. Warto ją także wypróbować zawsze wtedy, gdy pojawia się potrzeba odmiany w łóżku.
- Odwrócona kowbojka wizualnie jest dla mężczyzn szalenie stymulująca. Ponadto nie dość, że mężczyzna może rękami pieścić plecy partnerki, to i jej pomagać, chwytając za pośladki i lekko unosząc ją w rytmie, który nadaje.
- Odwrócona kowbojka jest pozycją, którą specjaliści zalecają parom, które pragną mieć dziecko. Dlaczego? Po pierwsze umożliwia uzyskanie przez penis optymalnego kąta, dzięki czemu wytrysk będzie miał miejsce bardzo blisko szyjki macicy. Warto przy tym pamiętać, żeby najważniejszą kwestią przy próbie poczęcia dziecka jest regularność oraz częstotliwość uprawianie seksu.
- Ponieważ mężczyzna nie musi wykonywać żadnych ruchów, pozycję można stosować nie tylko jako urozmaicenie pożycia, ale i jako przerywnik między pozycjami, podczas których wymagana jest aktywność partnera.
Wady odwróconego jeźdźca:
- Odwrócona kowbojka, obok pozycji „69” czy "na pieska” to jedna z ulubionych konfiguracji mężczyzn. Kobiety lubią ją mniej. Wiele z nich uważa ją za niewygodną, wyczerpującą, przereklamowaną, a inne za… najgłupszą z możliwych. Ma wiele wad.
- Jednym z minusów jest brak możliwości patrzenia na partnera. To także pozycja dość wymagająca - nogi partnerki mogą się zmęczyć, a niełatwo tu o zmianę ich ustawienia. Ponadto mężczyzna jest siłą rzeczy przymusowo bierny - z czasem może stracić cierpliwość.
- Pozycja na odwróconą kowbojkę wiąże się z niezwykle intensywną stymulacją, ale i ryzykiem uszkodzenia prącia. Partnerka powinna zacząć od delikatnych ruchów ciała i stopniowo je intensyfikować. W innym razie można sprawić ból partnerowi, a nawet doprowadzić do uszkodzeń tkanki penisa.
Dysmorfofobia: gdy wygląd staje się obsesją
Gdy stoi na przystanku autobusowym, zastanawia się nad tym, jak wygląda jej zbyt duży nos, zbyt wąskie usta, zbyt odstające uszy. Stoi odwrócona tyłem do innych.
- Wydaje mi się, że jestem w miarę szczupła, więc mogę stać bokiem, ale jak ktoś zobaczy moją twarz, to przeżyje rozczarowanie - mówi 30-letnia Alina, piękna blondynka, która od kilku lat zmaga się z dysmorfofobią. Zaburzeniem, które sprawia, że w chwilach kryzysu chorujący tak nienawidzą swojego wyglądu, że chcą się zabić.
Przypadek Aliny:
Alina w czasach podstawówki zaczęła unikać życia społecznego. Nie chodziła w miejsca, gdzie mogła spotkać wiele osób. Jak sama o sobie mówi, była raczej wycofana. Już wtedy dysmorfofobia dawała o sobie znać.
- Pamiętam taką sytuację: stoję na przystanku, czekam na autobus do szkoły. I skupiam się na moich wadach twarzy. Bo ta choroba najczęściej zaczyna się koncentracją właśnie na twarzy. Wtedy w mojej głowie pojawiały się myśli dotyczące mojego zbyt dużego nosa, zbyt wąskich ust, zbyt wystających uszu. Stawałam na przystankach tyłem do ludzi. Uznawałam, że jestem szczupła, w miarę zgrabna, więc jakoś bokiem mogę stać, ale jeśli ktoś zobaczy moją twarz, to przeżyje rozczarowanie… - mówi kobieta.
30-latka zaczęła się leczyć kilka lat temu. Miała problemy ze snem, ze stanami depresyjnymi, z emocjami. Musiała brać leki. Pomimo tego, kwestie związane z twarzą nie dawały jej spokoju. W tym czasie żaden specjalista nie zdiagnozował jeszcze dysmorfofobii.
Przeczytaj także: Zastosowanie wężyków do filtra osmozy
Gdy dziewczyna poddała się zabiegowi korekty nosa, musiała wynająć na kilka dni mieszkanie w innej części miasta, by nikt nie wiedział, co zrobiła. To była mocno zaawansowana dysmorfofobia. Równolegle do zabiegów w gabinetach medycyny estetycznej, 30-latka starała się wyleczyć trądzik.
- Byłam wtedy nieustannie zdenerwowana. Nie mogłam opanować swojej twarzy. Chodziłam kilkanaście razy do łazienki, żeby ją oglądać i pudrować. Oglądałam ją z dołu, z boku, pod różnym kątem. Przeglądałam się telefonie i w lustrach w windzie i nieustannie kontrolowałam stan skóry. Zastanawiałam się: czy ja się błyszczę, czy ja się nie błyszczę? To było tak wycieńczające, warunkowało mi cały dzień… Jeśli inne osoby mają trądzik to wiadomo, że się świecą, mają wypryski, ale to nie jest koniec świata. Dla mnie był - dodaje Alina.
Dziewczyna, by wygrać z trądzikiem, leczyła się preparatami z izotretynoiną. To lek bardzo obciążający wątrobę. Właśnie dlatego zakazane jest brać go dłużej niż kilka miesięcy.
- Umawiałam się na wizyty do różnych lekarzy, a gdy nie chcieli mi przepisać tego leku, chodziłam do innych. Wszystko, by wydłużyć leczenie do 2,5 roku. Moja cera była wtedy gładka, nie błyszczała się. Wyglądałam na młodszą, więc się uzależniłam. Wiedziałam, że gdy przestanę łykać tabletki, zaraz znowu zacznę się błyszczeć. Coś, co mnie przekonało, żeby ten lek porzucić, to jakieś plany o rodzinie, o dzieciach… - mówi dziewczyna.
Po zabiegach na twarz i leczeniu trądziku, choroba „przypomniała sobie” o włosach. - Gdy opanowałam twarz czy trądzik, znalazłam sobie nowy problem. Próbowałam zmieniać kolor włosów, kręciłam je i za wszelką cenę chciałam, żeby było ich więcej. Cały czas obserwowałam swoje włosy, ale też włosy innych dziewczyn i kobiet na ulicy. Ciągle się porównywałam. Nikt nie przeszedł obok mnie bez mojego zastanawiania się, czy włosy tej czy innej osoby są grubsze, gęstsze, bardziej błyszczące. Najgorsze w tej chorobie jest to że ona „przeskakuje” z jednej części ciała na drugą. Po włosach zaczął się „focus” na usta. Przyglądałam się im, malowałam je, próbowałam błyszczyków, a potem stwierdzałam, że nie przynosi to efektów, więc zaczęłam czytać o zabiegach, operacjach, kwasie hialuronowym. Sprawdzałam, ile to kosztuje, jak bardzo boli i czy ból będzie znośny. Usta bardzo zaprzątały mi głowę. Próbowałam je powiększać, ale szybko wracały do swojego naturalnego rozmiaru. Na kilka lat dałam sobie spokój, ale rok temu znowu stwierdziłam, że są nieproporcjonalne. Myślałam, że inne kobiety mają je bardziej wydatne. Przyglądałam się ustom innych - nie tylko dziewczyn na ulicy, ale też aktorek. Obsesyjnie porównywałam się do celebrytek, modelek. Nie pomagała nawet świadomość, że zapewne większość tych zdjęć jest wyretuszowanych… - mówi Alina.
Przeczytaj także: Odwrócona osmoza: Twój przewodnik
Makijaż? U Aliny nigdy nie jest on przesadzony, ale przykłada do niego wagę. Dziewczyna miała nawet indywidualny kurs makijażu, by wydobyć z twarzy to, co może. Dzięki temu udaje jej się czasem myśleć, że piękną twarzą nadrobi swój wzrost albo włosy, których chciałaby mieć więcej.
- Czuję, że muszę być pomalowana. Nawet jeśli trzeba gdzieś rano wyjechać, to ja i tak wstanę o 4 nad ranem, żeby się pomalować i umyć włosy, bo świeżo umyte wyglądają lepiej. Nie jest tak, że pod makijażem próbuję się schować, maluję się naturalnie… - dodaje.
Potem Alinie nie podobał się wzrost, więc zaczęła chodzić w butach na wysokim obcasie. Jak opowiada, porównywała się, nawet jadąc w metrze. - Zastanawiałam się, czy ta osoba jest o pół głowy wyższa ode mnie czy może o kilka centymetrów. Stałam obok i porównywałam się w szybie: czy ta osoba wygląda proporcjonalnie smukło przy takim wzroście jak ja? Zawsze wychodziłam z domu z myśleniem o tym wzroście. I to cię zawsze zżera, bo zawsze znajdzie się osoba, która będzie wyższa niż ty - mówi.
Alina trafiła na dzienny oddział szpitala psychiatrycznego. Dziewczyna nie jest w najcięższym stadium choroby. Inni zmagający się z dysmorfofobią potrafią tygodniami nie wychodzić z domu, gdy jest jasno. Zaczynają żyć dopiero po zachodzie słońca, często z czapką z daszkiem i kapturami na głowie, by nikt ich nie widział. Tym osobom wydaje się, że wszyscy na nich patrzą. Często rezygnują z życia zawodowego. Bo jak iść do pracy i przesiedzieć 8 godzin przy biurku, gdy wokół są inni ludzie, którzy patrzą na twoją twarz, a nawet szydzą z twojego wyglądu? Do tego pojawiają się kryzysy. Pewien odsetek samobójstw to właśnie osoby z dysmorfofobią. Ta choroba naprawdę nie daje żyć.
Większości chorujący nie mają dobrego kontaktu z bliskimi. Nikt ich nie rozumie. Tak jak i Aliny, która bała się iść na wesele kuzyna. - Nie czułam się zbyt dobrze. Czułam, że ważę zbyt dużo i nie będę dobrze wyglądać. Do samego końca udawałam, że jestem chora. Udawałam, żyłam w kłamstwie, bo bałam się, że nikt nie zrozumie, że można nie pójść na wesele bliskiej osoby, ponieważ ktoś się czuje za gruby i cokolwiek by nie włożył, będzie źle wyglądał. I będą tam inne osoby, szczuplejsze ode mnie. To, co jest najsmutniejsze, to fakt, że ja porównuję się do osób, których nie znam i nigdy nie widziałam, ale ich się obawiam - mówi dziewczyna.
Osoby chorujące na dysmorfofobię też kochają. Nawet mocniej niż inni. Związki z chorującymi są jednak zdecydowanie trudniejsze. - Będąc w związku, bałam się chodzić do kina na filmy, gdzie grają atrakcyjne aktorki. Porównywałam się i czułam się gorsza, bo aktorka zawsze wygląda lepiej, jest idealna. Rezygnowałam też z basenu. Przecież na pływalni ktoś będzie wyglądał lepiej, będzie zgrabniejszy, będzie miał jędrniejsze ciało. To wszystko powodowało, że odwodziłam swojego partnera od pomysłów wychodzenia gdziekolwiek. Mówiłam, że film na pewno będzie zły albo że na basenie będzie zbyt dużo ludzi - wspomina Alina.
Taka relacja jest ciężka. Druga osoba bardzo cierpi, ponieważ jest niechcący posądzana, że przypatruje się innej kobiecie, innemu mężczyźnie. Pojawia się duża zazdrość osoby chorej o innych, którzy są w otoczeniu. - Jeżeli partner popatrzy dłużej na kogoś, narasta ogromny lęk i poszukiwanie swoich wad, które się wyolbrzymia. Jeżeli partner zorientuje się, że rezygnujemy z wielu rzeczy, zaczyna czuć presję tej choroby. Ja w tym momencie nie jestem już w związku, który był dość długi. I nie wiem co będzie dalej. Boję się, że ta choroba odbierze mi możliwość założenia rodziny, bycia szczęśliwą. Część chorych osób w ogóle nie wchodzi w związki, ponieważ wstydzi się tego, jak wygląda, boi się wyjść do ludzi. Czujemy się niezrozumiałe - izolujemy się w związkach, małżeństwach. Stworzyć związek można, ale to wymaga tego, żeby ta druga osoba udźwignęła coś, czego w innym związku nie musiałaby dźwigać. Ta choroba bardzo obciąża partnera, partnerkę… - mówi Alina.
Osoby z dysmorfofobią często się okaleczają. - Ludzie z zewnątrz mogą myśleć, że to są błahe rzeczy. Ale były takie momenty, że naprawdę chciałam skoczyć pod metro, bo walczyłam wtedy z moim wzrostem, którego nie da się zmienić. Szukałam operacji na temat tego, jak złamać nogi i je wydłużyć, gdzie to się robi, ile to się goi, co musiałabym wymyślić, żeby zniknąć i poddać się operacji. Wiem, że to absurd… - mówi dziewczyna.
Alina wspomina także czas, gdy wydawało jej się, że jej uda nie są jędrne. Chodziła wtedy na karboksyterapię, czyli zabieg wstrzykiwania dwutlenku węgla. To ból, którego kobiety często nie są w stanie wytrzymać. - Nie okaleczałam się fizycznie, nie brałam noża do ręki, ale mam poczucie, że okaleczałam się, poddając się zabiegom, które bardzo mnie bolały. Ale choroba była silniejsza i byłam w stanie chodzić co drugi dzień na te igły, gdzie miałam łzy w oczach, bo to bolało. I ja to powtarzałam. I nie byłam wygojona po poprzednich, miałam siniaki, ale mój ogląd moich nóg i nienawiść do ciała kazał mi jechać i robić to. Bardzo często osoby wykonujące zabieg pytały się mnie, czy ja to wytrzymuję, czy jeszcze daje radę. Zagryzałam zęby i mówiłam, że tak, ale ja nie dawałam rady - mówi dziewczyna.
Oprócz karboksyterapii, 30-latka była częstą bywalczynią zabiegu endermologii. To zabieg limfatyczny, gdzie nawet najniższe obroty nie są przyjemne dla ciała. Alina zawsze wybierała „maxa”, czyli najsilniejsze obroty. Wracała z siniakami, z zaczerwieniami. Przekraczała granice. Chciała wyżyć się na nogach, spowodować, by efekt był szybszy.
- Bo ja nienawidzę swojego ciała. Nienawidzę go wciąż. I wiem, że ta choroba nigdy się nie skończy. Jak opanuję jedną część ciała, to pojawi się kolejna. To błędne koło. Ono nigdy się nie skończy. I ta myśl zabiera mi chęć do życia… - dodaje Alina.
Dysmorfofobia okiem eksperta:
- Dysmorfofobia (określana przez specjalistów na świecie jako BDD, czyli Body Dysmorphic Disorder) to zaburzenie psychiczne ze spektrum zaburzeń kompulsyjno-obsesyjnych, które występuje samoistnie albo w przebiegu innych chorób psychicznych (np. anoreksji albo schizofrenii) - wyjaśnia Katarzyna Kucewicz, psycholożka i psychoterapeutka.
- Jest to obsesyjne przekonanie chorego, że jakaś część jego ciała (lub całe ciało albo twarz) znacznie różni się od typowego wyglądu - jest brzydka, zdeformowana, oszpecająca. Czyli różni na niekorzyść. Osoba z tym zaburzeniem w lustrze widzi swoje mankamenty w sposób bardzo wyolbrzymiony. Ma przy tym poczucie, że inni ludzie dostrzegają jej odmienność, przez co obsesyjnie stara się ukryć swoje wady - poprzez liczne zabiegi upiększające czy wyszczuplające, nierzadko te najbardziej inwazyjne z zakresu medycyny estetycznej. Zwykle przesadza z tego rodzaju zabiegami, ponieważ po nich zwykle okazuje się, że dalej ciało nie jest tak doskonałe jak chory by sobie życzył. Albo nagle jego uwaga przeskakuje na kolejny mankament i na nim się skupia i teraz je chce poprawiać. Zwykle dopiero kiedy osoba zaczyna cierpieć na depresję widząc, że kolejne próby naprawiania wizerunku nic nie dają, zgłasza się po właściwą pomoc - na psychoterapię lub do lekarza psychiatry. Na to zaburzenie cierpią przeważnie osoby młode lub emocjonalnie niedojrzałe, nadmiernie skupione na swoim wyglądzie i wokół wyglądu budujące swoją samoocenę. Przyczynkiem do popadnięcia w dysmorfofobię mogą być niewybredne komentarze rodziców o wyglądzie dziecka czy przemoc rówieśnicza, wyśmiewanie wyglądu - dodaje specjalistka.
Wyjdź z cienia W Polsce nie ma statystyk informujących, ile osób choruje na dysmorfofobię. A jeżeli nawet by były, nie byłyby wiarygodne. Wiele osób nie wychodzi z domu. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że ich obsesja dotycząca wyglądu nadaje się do leczenia psychiatrycznego. Chorujący często popełniają samobójstwa.
tags: #blondynka #odwrocona #tylem #co #to #znaczy

